A A A
  • Otwarcie ;J.Golberg,G.Józefczuk,B.Michałowski fot.M.P
    Otwarcie ;J.Golberg,G.Józefczuk,B.Michałowski fot.M.P
  • Otwacie wieczoru w Mandragorze fot.M.P
    Otwacie wieczoru w Mandragorze fot.M.P
  • A.Schreyer i  L.Lobanow zapalają świecę chanukową
    A.Schreyer i L.Lobanow zapalają świecę chanukową
  • koncert, fot.M.P
    koncert, fot.M.P
  • Koncert, fot.M.P.
    Koncert, fot.M.P.
  • Koncert, fot.M.P.
    Koncert, fot.M.P.
  • A.Schreyer i chasydzi, fot.M.P.
    A.Schreyer i chasydzi, fot.M.P.
  • Koncert, fot.M.P.
    Koncert, fot.M.P.
  • Przyjęcie po koncercie, fot.M.P.
    Przyjęcie po koncercie, fot.M.P.
  • Najdłuższy stół w historii Mandragory, fot.M.P
    Najdłuższy stół w historii Mandragory, fot.M.P
  • Tadeusz Serwatko oczarował swą grą na akordeonie fot.M.P
    Tadeusz Serwatko oczarował swą grą na akordeonie fot.M.P
  • Klimat Mandragory, fot.M.P.
    Klimat Mandragory, fot.M.P.
  • Iza Kozłowska w lustrze fot.M.P.
    Iza Kozłowska w lustrze fot.M.P.
  • J.Golberg,B.Michałowski,R.Lautenbach,fot.M.P
    J.Golberg,B.Michałowski,R.Lautenbach,fot.M.P

ANIOŁ ŚPIEWAŁ CHASYDZI TAŃCZYLI NA ŚCIANACH

TO ANIOŁ, POWIEDZIAŁA PO KONCERCIE ALFREDA SCHREYERA W MANDRAGORZE JEDNA Z WIELBICIELEK

 

87 letni Alfred Schreyer ostatni żyjący w Drohobyczu uczeń Brunona Schulza swą grą na skrzypcach i śpiewem oczarował publiczność przybyłą w sobotę 12 grudnia 2009 roku do znajdującej się na Starym Mieście w Lublinie restauracji Mandragora. Artysta wystąpił z muzykami pochodzącymi również z Drohobycza, z którymi gra od lat: Tadeuszem Serwatko- akordeon i Lew Łobanow- pianino.

 

Gości powitała właścicielka Mandragory Iza Kozłowska, a słowo wprowadzenia przed koncertem o Drohobyczu, Schulzu, Alfredzie Schreyerze i ich związkach z Polską, a szczególnie z Lublinem  wygłosili Jakov Golberg- Drohobycz, Grzegorz Józefczuk- Prezes Stowarzyszenia Festiwal Brunona Schulza oraz Bartłomiej Michałowski- artysta malarz.

 

Od tego momentu Mandragora należała już tylko do Alfreda Schreyera i jego muzyków. Koncert rozpoczął się od uroczystego zapalenia świecy chanukowej przez Pana Alfreda. Trzeba przypomnieć, że okres ten zbiega się z początkiem żydowskiego święta Chanuki. Krótką modlitwę po hebrajsku odmówił, jedyny znający ten język w Drohobyczu, pianista Lew Łobanow. Dało się wyczuć szczególność tej chwili i jej historyczność. Wskrzeszenie świata, który już bezpowrotnie odszedł, zatopiony w drugiej wojnie światowej, jak Atlantyda, a który cudownie na moment do Mandragory powrócił. Poczuli to chyba również chasydzi, których postacie są wymalowane na ścianach restauracji, a którzy wydawało się tańczyli na nich do nut granych i śpiewanych po żydowsku, polsku i ukraińsku. Na zakończenie, na bis Alfred Schreyer wykonał przepiękny utwór  "Nikt za mną nie tęskni"- chyba trochę przekornie, bo już tęsknimy...

 

Należy dodać, że sobotni wieczór miał również charakter międzynarodowy, oprócz kilkunastu osób przybyłych z Drohobycza na Ukrainie, z USA przyleciała Loli Kantor wybitna fotografka, a z Berlina Robin Lautenbach do niedawna korespondent niemieckiej TV ARD w Polsce. Obecni byli także goście z innych miast m.inn. Krakowa i Łodzi. Wśród "miejscowych"- lubelskich można wymienić Ryszarda Montusiewicza byłego korespondenta PR w Izraelu- obecnie Radio Lublin wraz z małżonką, Małgorzatę i Jacka Stachników właścicieli pensjonatu Waksman na Starym Mieście, Danuta Kubejko, Agnieszka Wiśniewska- Teatr NN, Jacek Sribniak i Tomasz Czapliński z klezmerskiej grupy Lubliner Klezmorim, którzy, za co należy się podziękowanie pomogli od strony sprzętowo- technicznej przy koncercie, Wiesław Krakowski- miłośnik Mandragory, a poprzednio Szerokiej 28 i wiele innych osób, ale tylko tyle, ile zdołała pomieścić ze względu na swoją szczupłość Mandragora. Od prawie dwóch tygodni nie było już miejsc, a podobno w dniu koncertu zgłosiło się prawie 100 osób chętnych do obejrzenia koncertu Alfreda Schreyera. Bez biletu dostał się, przez kogoś podobno widziany sam Brunon Schulz...

 

Po koncercie ustawiono najdłuższy stół w historii Mandragory i serwowano gęś "Bajnisia" wg przepisu Piotra Pleskaczyńskiego- założyciela byłej restauracji Szeroka 28. Niestety sam Piotr się nie pojawił, obchodził gdzieś indziej swoje 51 urodziny, złośliwi twierdzą, że nie chciał brać odpowiedzialności za przepis. Niepotrzebnie, gęś była cymes.

 

Wracając do muzyki, to tego wieczoru odbył się jeszcze jeden oraz połowa koncertu A,Schreyera. Jeden, to znaczy ten drugi, przy wspomnianym stole, za sprawą akordeonisty Tadeusza Serwatki, który wyzwolił w Panu Alfredzie ponownie jakieś tajemne pokłady energii swą czarującą grą, iż Mistrz zaczął śpiewać różne polskie pieśni patriotyczne sprzed II i I wojny światowej. A jeszcze dodatkowe pół koncertu odbyło się już podczas wychodzenia z Mandragory, kiedy Pan Alfred ku zaskoczeniu i oczywiście zadowoleniu wszystkich wyjął ponownie skrzypce z futerału i zaczął grać.

 

Tego nie pamiętam wcześniej; dwa i pół koncertu w wykonaniu Alfreda Schreyera jednego wieczoru.

 

 

Bartłomiej Michałowski

 

P.S. Wkrótce film z koncertu Alfreda Schreyera w Mandragorze.

 

 

 

 

 

Zobacz na samym dole teksty prasowe związane z pobytem Alfreda Schreyera w Lublinie :

 

-  Wywiad w Gazecie Wyborczej z 14.12.2009 r. Grzegorza Józefczuka z Alfredem Schreyerem :

   "Nikt już tak nie śpiewa. Rozmowa z Alfredem Schreyerem".

 

  - Artykuł Sylwii Hejno w Kurierze Lubelskim z 11.12.2009 r.: "Alfred Schreyer: Muzyka jak historia"

 

 

 

 Całe teksty i linki do artykułów na samym dole

 

  • Nikt już tak nie śpiewa. Rozmowa z Alfredem Schreyerem

    Rozmawiał: Grzegorz Józefczuk
    2009-12-14, ostatnia aktualizacja 2009-12-14 16:57

    W Mandragorze na Starym Mieście koncertował w sobotę 87-letni Alfred Schreyer z zespołem, śpiewak i muzyk, ostatni żyjący w Drohobyczu uczeń Brunona Schulza. Śpiewał po żydowsku, rosyjsku i po polsku. Stare polskie tanga jak "Przy kominku" wzbudziły niesłychany aplauz słuchaczy.

     

    GRZEGORZ JÓZEFCZUK: Zapewne pięć lat temu Pan nie myślał, że będzie tyle razy koncertował w Lublinie. Lublin jakoś Pana przyciągnął. Jak to się stało?

    ALFRED SCHREYER: - Jestem w Lublinie po raz trzeci. Pierwszy występ był w 2007 roku w Hadesie - i od tego czasu tak polubiłem to miasto. Uważam za swoje szczęście, że mogę przyjechać do Lublina. Miasto ma swój fluid, jest miastem takim przytulnym, ciepłym. I bardzo mi imponuje, że w mieście, gdzie nie ma już Żydów, a mówiono mi, że w Lublinie mieszka może 60 Żydów w ogóle, czczone są tradycje żydowskie. Tutaj, w Lublinie uruchomiono tę ogromną jesziwę, na domach są tablice, pensjonat nazywa się Waksman, chociaż tego Waksmana już dawno nie ma. To jest dla mnie tym bardziej imponujące dlatego, że tam, skąd przyjechałem, to jest nie do pomyślenia, to jest niemożliwe.

    Oprócz tego, co mi tak imponuje? Mieszkańcy Lublina! Oni tak ciepło i szczerze się do mnie odnoszę. Jednym słowem, Lublin jest moim najulubieńszym miastem w Polsce. Kiedyś to był Kraków, w Krakowie mieszkali moi dziadkowie i dlatego tak kiedyś lubiłem to miasto, ale teraz wolę Lublin. Nasz drugi występ był w Trybunale Koronnym. To była wspaniała uroczystość wręczenia medali Yad Vashem czterem rodzinom za ratowanie Żydów. Po tym występie dostałem z ambasady przepiękny list.

    Jest Pan ostatnim Żydem z Drohobycza, który pamięta to miasto uwiecznione w prozie Brunona Schulza takim, jakie było w latach międzywojennych. O czym, co było kiedyś, nie należy zapominać, bo było wtedy tak cenne i wartościowe?

    - Przedwojenny Drohobycz liczył około 42 tys. mieszkańców, z nich 13,5 do 14 tysięcy - to byli Żydzi. Dzisiaj w Drohobyczu z rdzennych, urodzonych w Drohobyczu Żydów, zostałem tylko ja. Jestem ostatni. Nie ma już nikogo. Dlatego mówię ludziom, żeby póki jestem, z tego korzystali, bo bardzo często słyszymy takie niesłychane głupstwa. Ludzie, nie tylko w Drohobyczu, mają takie przyzwyczajenie uważać za prawdziwe to, czego pragną, i stąd wynika masa błędów i nieprawdy. Urodziłem się 1922 roku, ale pierwsze dziesięć lat spędziłem w Jaśle, gdzie ojciec był inżynierem. Wczesną jesienią 1932 roku wróciliśmy do Drohobycza. Jakie to było maisto? Bardzo żywe, ludzie znali się nawzajem, a stosunki między narodowościami były całkiem normalne. Tu i ówdzie można było zobaczyć wprawdzie nalepkę: "nie kupuj u Żyda", ale jak się chciało taniej kupić, to szło się przecież do Żyda. Kiedy był pesach, zapraszaliśmy często Polaków, a kiedy były Święta Wielkanocne - można było do kogoś pójść na jajko. I to było normalne. Mówię o tym, bo to jest już, niestety, bezpowrotne.

     

  • ALFRED SCHREYER : MUZYKA JAK HISTORIA

     

     


     

    Przy śpiewie i dźwiękach skrzypiec Alfreda Schreyera, ostatniego ucznia Brunona Schulza, budzi się do życia przedwojenny, wielokulturowy świat Drohobycza. Usłyszymy artystę na sobotnim koncercie w Mandragorze z okazji żydowskiego święta Chanuki. - To było miasto trzech narodowości - Polaków, Żydów i Ukraińców - opowiada muzyk o rodzinnym mieście - pamiętam, jak się wszyscy razem uczyliśmy. Dzieci rozdzielały się tylko na lekcje religii.

     

    Schreyerowie wywodzili się z żydowskiej inteligencji. Wyjechali z Drohobycza i do niego wrócili w 1932 r. Młody Alfred został wtedy wychowankiem Józefiny Szelińskiej (narzeczonej Brunona Schulza) w Prywatnym Gimnazjum Koedukacyjnym im. Henryka Sienkiewicza. U autora "Sklepów cynamonowych" uczył się rysunków i różnych prac ręcznych, gdy zaczął chodzić do męskiego państwowego gimnazjum w 1934 roku.

    Muzyka od najmłodszych lat wypełniała dom Alfreda Schreyera. - Dostałem pierwsze skrzypce, gdy miałem dwanaście lat - wspomina. - Udało mi się je jakoś nastroić i gdy przyszedł nauczyciel, odegrałem dla niego "Kołomyjkę". Bardzo się zdziwił.

    Cała jego rodzina zginęła w czasie okupacji. Skończył studia muzyczne na Uniwersytecie Pedagogicznym w Drohobyczu. Gra i śpiewa popularne piosenki żydowskie, polskie i ukraińskie, przedwojenne polskie tanga. Te ostatnie lubi szczególnie. - Nigdy nie byłem zawodowym skrzypkiem czy śpiewakiem. Z zawodu jestem dyrygentem, a przez wiele lat uczyłem młodzież przedmiotów teoretycznych - stwierdza skromnie.

    Alfred Schreyer ostatnio złamał rękę i gra coraz mniej. Obiecuje jednak, że w Lublinie nie zabraknie muzyki skrzypiec, jak i jego ulubionych melodii tanga. Sobotniego wieczoru będą mu akompaniowali Tadeusz Serwatko na akordeonie oraz Lew Łobanow na pianinie.

    sobota, koncert Alfreda Schreyera, Mandragora, Rynek 9, g. 20, rezerw.: 81 536 20 20
     

    Sylwia Hejno

     

    KURIER LUBELSKI  11.12.2009 r.

      http://www.kurierlubelski.pl/kultura/196829,alfred-schreyer-muzyka-jak-historia,id,t.html